MENU
Trafostacja Sztuki w Szczecinie ul. Świętego Ducha 4 Wto-Czw & Nie / Tue-Thu & Sun 11:00-19:00 Pt-Sob / Fri-Sat 11:00-21:00
Logo TRAFO

On był jeszcze młody i ona była młoda

autorka: Daria Grabowska

DATY

pią 06 lip 2018 —
pon 10 wrz 2018

Nie ma tutaj knajp. Nie ma tutaj bibliotek, kin, pubów z bilardem, nie ma klubów tanecznych ani ogniska kulturystycznego, nie ma placów zabaw ani kwiaciarni, nie ma kręgielni, pływalni czy hali do koszykówki. Salonów z flipperami również nie ma, podobnie jak działek. Są tylko niewielkie ogródki, do których schodzi się po brązowych schodach z pierwszych pięter bloków. Bloki te ciągną się w nieskończoność czy jeszcze dalej, do morza, osadzone na zielonych wzgórzach i wrosłe w kotliny (…).

Łukasz Orbitowski, Inna dusza

 

Podwórkowa przynależność najntinsowych dzieciaków, których dzieciństwo datujemy na początek lat dwutysięcznych, kruszy się w dłoniach. Okres dorastania dzisiejszych dwudziestoparolatków jest niezdefiniowany, choć wciśnięty w ramy nostalgicznego kontemplowania. Wpisane w tę definicję wspomnienia przypominają koloryzowany film z Marianem Kociniakiem w roli głównej. Podobnie jak w przypadku rzeczywistości Franka Dolasa, minioną dekadę przyjmujemy z rozczulonym westchnieniem. Bo ktoś zabrał nam kanał muzyczny Viva Polska i klasery z karteczkami, pierwsze stęknięcia bohaterów Mortal Kombat czy klasowe dyskoteki w rytm Agnieszki zespołu Łzy.

Aktualnie proces kształtowania się narcystycznej indywidualności transformuje się w potrzebę przynależności do pokolenia, które niegdyś zamieszkiwało osiedle z wielkiej płyty. Choć wiadomo, nie wszyscy wychylali głowę przez zmultiplikowane okna modernistycznych brył, nie każdy i nie każda posiadał złotówki na pasek gum kulek. Pozornie współdzielone wspomnienia, jakby na siłę wpisywane w podwórkowe życie, ubieramy w ziarniste filtry i bezrefleksyjnie powielaną estetykę trzech pasków na ortalionie. Leczymy niedoskonałość mcdonaldowskich zabawek w literaturze czy kinematografii. Paradoksalnie opisywana nieudolność stała się więc pokoleniową podnietą; czymś, z czym możemy się identyfikować.

Wystawa Życie jest podwórkiem wdrapuje się pod fabułę nagrań uwiecznionych na kasetach DVD. Jest niewesoła, choć ubrana w ładne szmaty. Wystylizowana, do oglądania, ale w swojej narracji podkreślająca motyw przemijania. W wypowiedziach starszych pokoleń słyszymy, że podwórka już nie istnieją, że ukrzyżowane stają się idealnym materiałem pod absurdalną rewitalizację. Jednak rozrzucone po osiedlach dzieciaki wciąż walczą o widoczność; wciąż rozpierdalają bramy i maziają tagi na pastelowych blokach. Jedyną generacyjną różnicą jest ta, że na poszarzałej farbie bunt jest mniej widoczny.

Wystawa Życie jest podwórkiem dotyczyła ciągłych zmagań z rówieśnikami i ze sztucznie kreowaną pokoleniowością. Wszyscy chcemy śpiewać „jak ja nienawidzę twojej generacji”, posiadać własne zabawki, swoją architekturę i potransformacyjne traumy. Jedna z nich, schowana w matczynej garsonce oraz za dużej marynarce ojca, zdaje się współtworzyć wspólnotowe wspomnienie. Rodzinne urazy w barwach melancholii stają czymś więcej, niż indywidualnymi katastrofami. Są to blizny całego środowiska.

Coraz częściej motyw archiwizowania generacji obserwujemy w polskiej literaturze najnowszej. Wizje rodzin z czasów zmiany ustrojowej oraz początku nowego tysiąclecia stworzyli chociażby Paweł Sołtys w Mikrotykach, Kuba Wojtaszczyk w Roztopach czy Łukasz Orbitowski w Innej duszy. Ostatnia z wymienionych powieści zapoznaje czytelników z postacią Jędrka, młodego mordercy z Bydgoszczy. Historia 19-letniego cukiernika wpisana została w polskie realia lat 90. Wiadomo, tu i ówdzie pojawiają się wabiące czytelników niuanse w postaciach nowego składaka, siłowni w przyosiedlowych garażach czy pierwszych ciągot seksualnych. Archetypiczny świat Jędrka wpisany został w rzędy bloków, które zdają się ciągnąć bez końca, przez całą Bydgoszcz a nawet jeszcze dalej, do i za morze. Bura rzeczywistość narratora, przyjaciela Jędrka – Krzyśka, przeplata się z wcale nie tak bestialskimi mordami głównego bohatera. Ale to, co najbardziej pociąga, wzbudzając wspomnianą już pokoleniową podnietę, to pewien rodzaj literackiego bajania o duchach minionej epoki. Wystawa Życie jest podwórkiem, czerpiąca z estetyki narzuconej przez generację, przyjmuje opis tego świata i laminuje go.

Ekspozycję otworzyła praca Jana Baszaka. Boję się dotknąć tego, czego widzieć nie chcę to ułożone w krysztale i nadziane włosami z prosektorium landrynki. Turpistyczny charakter cukierków, które stały się swoistym zaproszeniem do wejścia na wystawę, jest synonimem ludzkiej śmiertelności, ale także naigrywaniem się z własnego okresu dorastania. Baszak wspomina, jak wracając z podwórkowych zabaw, sięgnął po podobną słodycz w babcinym domu, by w rezultacie językiem natknąć się na pojedynczy włos. Kryształowa miska, kojarzona z wysokimi meblościankami czy grubo ciosanymi ławami, wyjęta została z okresu, w którym gości witano słodkościami ukrytymi w, właśnie, kryształach. Ten duchologiczny przedmiot przypomina dekadę, w której komunizm był niedaleką przeszłością a kapitalizm partyjną obietnicą. Baszak złożył zwiedzającym podobną. Dał gwarancję na torsje schowane pod pozorną słodkością. Dualizm ten charakteryzuje też pokoleniową nostalgię. To właśnie zabarwiona rozczuleniem refleksja nad przeszłością jest słodką polewą dla okresu, który już u podstaw skazany był na niedoskonałość. Tę natomiast, najprawdopodobniej w ramach żartu, celebrujemy.

Zastani w miastach, w tym wyobrażeniu zabetonowanej, potransformacyjnej Polski, już na zawsze pozostaniemy produktami chałturniczego kapitalizmu. Wydawałoby się, że historia naszego dzieciństwa, dzieciaków wychowujących się na początku nowego wieku, powinna spowszednieć. Dzieje się jednak odwrotnie, odkrywamy ją na nowo, jakby tandetność plastiku stała się wyznacznikiem luksusu i przynależności. Tamten świat był światem wielkiej płyty, górujących bloków, wtedy i teraz należy do hord ex-nerdów, ex-raperów, ex-wszystkich, którzy paręnaście lat temu nie wiedzieli, że są generacją. O przejmowaniu przestrzeni a zarazem byciu w niej opowiedział Maciej Cholewa w pracy Behaton. Artysta umieszczając w kostce brukowej własne wypreparowane kręgi szyjne oddał siebie miastu, ale temu, które dopiero tworzono. Kostka Bauma, w latach 90. będąca wyznacznikiem gustu, nie tylko wchłonęła przyrezydencyjne podwórka, ale również świadomość samych mieszczan. Jeszcze niedawno uchodziła za przaśny odpad nowobogactwa, jednak wraz z mitologizowaniem polskiego modernizmu stała się symbolem nienazwanej jeszcze epoki.

Do każdego okresu przynależą ludzie. I choć przyczynkiem transformacji były nasze matki i nasi ojcowie, to my przejęliśmy wykostkowane podwórka. Jak na zdjęciach Agnieszki Murak, na których fotografka uwieczniła dwa ubrania Tomasza Armady. Jedna i druga fota prezentowałt modeli w bliskim sąsiedztwie bloków. Obaj mężczyźni, z których jeden jest samym Armadą, zawładnęli otaczającą ich przestrzenią. Czy to leżąc na niewielkim stosie nierównej kostki, czy stojąc en face w biało-czerwonym, niemal papieskim stroju. Estetyczne fotografie „ubierają” osiedlowy krajobraz; wchodzą w konwencje zdjęć blogowych, fot odrealniających i idealizujących zastaną rzeczywistość. Podobnie jak zawieszony do góry nogami materiał Armady, który utraciwszy swoją pierwotną funkcję, stał się na czas wystawy podświetlanym monitorem.

Kolejnym motywem podkreślonym na wystawie jest problem termomodernizacji budynków mieszkalnych. Bartosz Kokosiński w cyklu Termokoloryzacja zastanawia się nad ideą pastelowych kolorów, które w procesie termoizolacji zastępują szarość betonu. W rozumieniu Filipa Springera pasteloza wykorzystuje jasne fiolety, róże, kolory limonkowozielone oraz cytrynowe, by ukryć widma komunizmu. Sam artysta kojarzy to zjawisko ze sztuką ludową, która miałaby być wynikiem dawnych migracji wiejskiej ludności do miast. W pokazanym na wystawie cyklu Kokosiński pokrył pomalowanym styropianem pojedyncze fragmenty mebli, drzwi oraz luster, znalezionych bądź pozyskanych z własnego domu. Ukrywanie reliktów minionego okresu, czy to w przypadku PRL-owskich bloków, czy przedmiotów bardziej prywatnych, jest kolejną formą transformacyjnych fantazji. Co zabawne, akurat ten przaśny proces nie jest do końca akceptowany. Jako pokolenie kierujemy się specyficzną wybiórczością, która nakazuje gloryfikować pojedyncze zjawiska danego okresu. I tak jak zapisane w zbiorowej pamięci czerwone maluchy, oranżada na miejscu oraz Świat wiedzy w tomach są atrakcyjnymi artefaktami epoki, tak pastelowa kreatywność już niekoniecznie. W tym rozumieniu kontrastem jest praca hopscotch Adriana Kolarczyka. Rzeźba, która kształtem jednocześnie nawiązuje do gry w klasy oraz krzyża, zainstalowana została na jednym ze szczecińskich podwórek. Ponownie, w kontakcie z pobliskim trzepakiem tworzy zbiorowisko pożądanych przez generację reliktów.

Opisywana w poprzednich akapitach Inna dusza Łukasza Orbitowskiego, będąca punktem wyjścia dla całości wystawy, jest połączeniem kryminału, obyczajowej powieści oraz literatury faktu. Jej zadaniem było ukrycie wszystkich pokazanych prac pod literacką, niegroźną przesłoną. Powieść, podobnie jak i sama ekspozycja, to fabularyzowana bajka ze śmiercią w tle. Aby podkreślić fikcyjność wystawy oraz włączyć w jej strukturę element społeczny, do współpracy zaprosiłam Izabelę Sobczak. W monologu Sherman, którego treść aktorka zaczerpnęła z książki Orbitowskiego, opowiadała o własnej, dziecięcej relacji z ojcem alkoholikiem. Gorzkie słowa dziewczyny, przeplatane to rozczulającymi, to odpychającymi wspomnieniami, puentuje prośba skierowana do Jędrka: „Zabij mojego tatę, Jędruś. Podziuraw jak Darka albo i lepiej, potem poderżnij gardło, żeby skurwysyn nie wstał”. Fantazje Izy dekonstruują wizję niewinności dzieci, a zarazem pokazują jak rodzinna patologia staje się oswojoną codziennością.

Wystąpieniu towarzyszy jedna ze szmat Tomasza Armady. Zaproszony do współpracy projektant zdecydował się stworzyć ubranie, które oddawałoby kruchość sylwetki Sobczak oraz jej zatapianie się w postaci ojca. Garniturowo-dresowa konstrukcja współgra ze słowami wypowiadanymi przez performerkę; wspomnienia pierwszych namiętności dopełniane są rozerotyzowanym ruchami ciała dziewczyny. Dłoń Sobczak bawi się wszytym w spodnie zamkiem błyskawicznym, sięga dekoltu, dotyka gołej łydki. W ten sposób seksualność opięta zostaje garniturem ojca, którego nieobecność, zaznaczona w pozostawionym ubraniu, świadczyć może o spełnionej przez Jędrka prośbie.

Kolejną luką w ilości żyć, których zgodnie z tytułem wystawy powinniśmy doświadczać, jest druga z prac Macieja Cholewy. W instalacji Historia furtki obiekt jest domniemanym świadkiem śmierci a zarazem jej niebezpośrednim i nieintencjonalnym sprawcą. Jak dowiadujemy się z przekazywanego przez babcię artysty wspomnienia, dwójka mężczyzn zamierzała naprawić jedną z furtek w małej wsi. Podczas wydrążania głębszego dołu, natrafili oni na ukryty pod warstwą ziemi metalowy element. Słyszymy: „Jak uderzył, to eksplodowało, obydwóch zabiło”. Historia furtki to prosta, choć – przez swój melancholijny charakter – także wzruszająca opowieść, którą mogliśmy słyszeć wielokrotnie w murach własnego domu. Podobne tragizmy trafiające do uszu wnuków i wnuczek stanowią namacalne świadectwo śmierci, są powojennymi znakami przeszłości, które wskrzesza się między słowami, między dzisiejszą teraźniejszością a mętnym wspomnieniem. Natomiast sama bezemocjonalność wspomnienia znalazły przedłużenie w kolejnej z domowych historii.

Wideo Julii Popławskiej Musisz mi opowiedzieć o ważce jest opowieścią o trudnych, rodzinnych relacjach. Kamera koncentruje się głównie na jednej bohaterce – skorej do sprzeczek, choć najczęściej zachowującej spokój, Paulinie Popławskiej. Artystka poddała chorą na schizofrenię paranoidalną siostrę kolejnym próbom. Nie są to jednak działania inwazyjne, a – jak określa Popławska – dokumentujące. W filmie przeplatają się fragmenty starych, głośniejszych nagrań oraz tych nieco nowszych, bardziej statycznych. Obserwujemy Paulinę jako uśmiechniętą nastolatkę, a także już znacznie starszą osobę opowiadającą o swojej chorobie. Charakterystyczny typ kręcenia kamerą – kadry bazujące na statycznych ujęciach – podkreśla brutalność obrazu oraz momentalność danej chwili. Pokazane przez artystkę fragmenty to nagle uchwycone sytuacje, w których ciężar choroby przytłacza nie tylko samą Paulinę, ale także osoby wokół. Ciepło rodzinnej relacji, widziane chociażby w scenie zbierania żółtych mleczy, przeplata się z opisami schizofrenii.

Teatralny monolog Sobczak, przywoływanie realnych, rodzinnych tragizmów przez Cholewę oraz Popławską dowodzi, że i my mamy swoje małe traumy. Orientujemy się, że prócz nostalgicznych prób mających na celu zdefiniowanie pierwszych lat nowego wieku, chcemy także dysponować swoją grozą. Tą, która posiada element groteski oraz czarnego humoru. Jakbyśmy mówili, że i nam ze śmiercią do twarzy. Obecnie funkcjonujemy w potransformacyjnym, nowoczesnym świecie, w którym dzieciństwo to wizja sfuszerowanego zachodu, bajki na dobranoc zaczynającej się zdaniem: „a za naszych czasów”. Niewygodne rodzinne relacje, choroby, tragizmy to fragmenty generacyjnej scenografii. Jesteśmy świadomi schyłku opisywanej epoki, więc garniemy się do opisania jej niedoskonałości, zabrania tego, co częściowo przynależy do innych pokoleń. Tworzymy własną sztukę i zdaje się, że chcemy, by była ona na wyłączność. Życie jest podwórkiem staje się więc podsumowaniem generacyjnych ciągot, w których manipulowanie i przywłaszczanie historii jest rodzajem przyjemnej obsesji.