Szczecińska wystawa Marka Rachwalika prezentuje najpełniejszy aktualny zestaw jego malarstwa powstałego z inspiracji estetyką metalową. Ten główny motyw przewodni pokazu nie wyczerpuje jednak potencjału interpretacyjnego jego sztuki. Za precyzyjnym i warsztatowo kunsztownym malarstwem stoi wizja pełna paradoksów: marności uznanych ludzkich wartości z jednoczesną afirmacją istnienia pomimo jego absurdalności i samotności w stechnicyzowanym świecie. Artysta świadomie korzysta z odniesień do kiczu, popkulturowego bizarre oraz ironii i groteski, pozwalającej znieść piekło społeczne i przetrwać pośród bezsensownej przemocy wszechświata.
Wystawę dopełniają pełne „agrarno-libidalnych” energii metalowe autofotografie, stanowiące wraz z poniższym tekstem artysty, jej integralną część.
Wystawę dopełniają pełne „agrarno-libidalnych” energii metalowe autofotografie, stanowiące wraz z poniższym tekstem artysty, jej integralną część.
„Kiedy jako nastolatek zorientowałem się, że świat to bagno, ludzie kurwy, a miłość spotyka się tylko w snach, z pomocą przyszła muzyka metalowa. Zaczynałem ją stopniowo odkrywać pożyczając pisma muzyczne od kolegi z klasy, przegrywając kasety oraz rysując do nich okładki. Obcowanie z groźnymi minami, wyszczerzonym uzębieniem czy rozkładającymi się ciałami było jedynym sposobem na odreagowanie braku perspektyw i oswojenie samotności. I tak metal w pewien sposób ocalił moje życie, a przynajmniej pomagał mentalnie walczyć z systemem biednej, prowincjonalnej rzeczywistości doby transformacji i początków XXI wieku. W szkole podstawowej zajęcia ze sztuki prowadził nauczyciel od muzyki znający tylko Szopena i Moniuszkę, lektury były tak nudne, że nie dało się ich czytać pod groźną pobicia, a większość pedagogów wpajała, że nie jesteś wart funta kłaków, jeśli nie potrafisz rozwiązać zadania z chemii i matematyki długiego na dziesięć kilometrów. W liceum plastycznym czułem się jak karaluch pośród bohemy rozprawiającej o jazzie i markowych winach. Ze swoim zamiłowaniem do turpizmu, brutalnymi okładkami Cannibal Corpse i morderczymi tekstami Yattering, metal dawał schronienie, poczucie bezpieczeństwa i akceptację ze strony innych słuchaczy, również odrzutków i odmieńców. Oswajał z bestialstwem świata, powodował, że już nic nie mogło mnie zaskoczyć. Metal, a szczególnie black metal nie jest już falą jednej z największych rebelii kulturowych końca XX wieku, w której palono kościoły i mordowano, stał się oswojoną rozrywką klasy średniej, jak określił to Łukasz Orbitowski. Jednak nadal prężnie rozwijają się nurty nawiązujące do korzeni tego stylu i prawdopodobnie co jakiś czas będzie się pojawiać kolejna wariacja niosąca pierwotnego ducha buntu. Wymyśliłem sobie, że obrazy, które namaluję, będą luźną wizualizacją poszczególnych gatunków tej muzyki, zawierającą wszystkie charakterystyczne dla nich elementy: logotypy, maskotki, muzyków, typowych fanów, ekipę techniczną, prototypowe wzmacniacze gitarowe robione na zamówienie muzyków ze wsi czy black/death metalowe machiny do mielenia ludzkiego tałatajstwa. Wizerunek jest przedstawiony w krzywym zwierciadle, bo i jakże z metalu leciutko się nie naśmiewać, jest jednak wyrazem mojej fascynacji i sentymentalnym rozrachunkiem. Obrazy są podane w kwasowym sosie, lecz z nutką narracji, której wcześniej unikałem. Absurd i ironia, będąca sposobem na uśmierzenie powagi egzystencji oraz pseudointelektualnego, pozbawionego humoru bełkotu w sztuce, miesza się z satanistyczną wzniosłością a wiejski folklor z industrialem. Jako były ministrant muszę rozliczyć się z ciemną stroną mocy. Obrazy o metalu są uszczypliwe, zahaczają o symbole powszechnie z nim kojarzone: pentagramy, odwrócone krzyże, a także o elementy pochodzące ze świata prowincji: rzeźby z opon i ozdoby ogrodowe. Rzeźby z jednej strony, ukazują dążenie człowieka do otaczania się czymś własnoręcznie przetworzonym, są próbą odnalezienia piękna w przedmiotach codziennego użytku lub nadania im drugiej funkcji, kiedy są już zepsute. To radosna ingerencja w najbliższe środowisko. Z drugiej strony jest to obraz gustu zniekształconego przez pryzmat biedy. Stąd część obrazów fotografuję w otoczce nawiązującej do wizerunku muzyków metalowych, wykorzystując również kontekst wiejskiego pochodzenia. W ludowym folklorze jest coś halucynogennego i chyba cały Śląsk ma to do siebie, nie tylko Grupa Janowska czy Oneiron, scena muzyczna również ma swoją psychodeliczną autonomię. Począwszy od wykonawców hip-hopowych jak Kaliber 44, po metal właśnie i takich wyróżniających się tekściarzy jak Roman Kostrzewski z legendarnego Kata, czy gromadę zespołów black metalowych z Nihilem, frontmanem Furii na czele”.
Marek Rachwalik (ur. w 1986 r. w Częstochowie) – artysta wizualny. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem oraz uprawianiem metalowej autofotografii. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Zdobywca wyróżnienia regulaminowego i wyróżnienia Magazynu Szum na 43. Bielskiej Jesieni oraz Grand Prix 6 Triennale Malarstwa im. Mariana Michalika. Wiejski prymityw nie ufający miastowym. Pochodzi ze wsi Kłomnice.
Rachwalik oznajmia: „Tematem mojej twórczości są wizualne cząstki świata organicznego, lewitujące obiekty 3D, psychodeliczne zjawiska, elementy robotyki, mikroprocesorów, hydraulicznych instalacji, technologii budowy maszyn rolniczych, wiejskiego folkloru (ozdób ogrodowych, rzeźb z opon), a także osobistych doświadczeń, alogiczności i popkultury, groteski oraz artykułów spożywczo-monopolowych. Badam również obszary związane z muzyczną ikonografią, głównie konwencją muzyki metalowej, stylistyką okładek, wizerunkiem i logotypami. Poza tym interesuje mnie sport, chodzenie po lesie i polski black metal. W 2000 roku zająłem 3 miejsce w międzyparafialnym turnieju ping-ponga w Żarkach.”
Partner i wydawca katalogu wystawy: Stolarska / Krupowicz Gallery